niedziela, 22 lutego 2009

Przyroda i klimat w Zambii


Słońce wstaje tu około godziny 5:30, a zachodzi około 18:30. Myślałam, że zegar naturalny w Afryce będzie u mnie działał ze zwiększoną siłą, ale jest nieco na odwrót. Zasypiam w mig jak niemowlę, ale snu potrzebuję więcej i bez nastawionego budzika mogę nie obudzić się na poranną mszę. Przyroda tu jest bardzo dynamiczna – co oznacza, że wszelkie zmiany następują w mgnieniu oka, dając poczucie jej królowania nad człowiekiem. U nas jest chyba na odwrót? Nagle staje się zupełnie ciemno, nagle zaczyna lać jak z cebra, równie nagle przestaje. Niebo jest w nieustannym ruchu, chmury wciąż płyną i zmieniają się jak w kalejdoskopie. Skoro o przemianach mowa: typowym zwierzęciem (oprócz jaszczurki), które można spotkać jest kameleon.
Tutejsi ludzie boją się tego stworzenia. Z powodu swojej zmiennej postaci jawi im się jako coś będącego w posiadaniu złych mocy. Dla nas natomiast jest on fascynującym zjawiskiem i często nasi przyjaciele nie mogą się nadziwić patrząc jak łatwo przychodzi nam wziąć to stworzenie do ręki, czy dotknąć jego stwardniałego naskórka. Jaszczurki są niesamowite: różnej wielkości w tych warunkach sprawiają wrażenie bardzo przyjaznych zwierząt, poza tym jedzą komary, więc zdecydowanie do takich należą. Pająków jakie sobie wyobrażałam tuż przed wyjazdem jeszcze nie widziałam i podobnie jak jaszczurka pająk w Afryce to przyjaciel człowieka.
Jeśli chodzi o środowisko naturalne dominuje sawanna. Drzewa to: palmy, drzewa bananowe, dżakaranda, mango. Tutaj mówi się, że mango nie należy do nikogo i do wszystkich zarazem. Dzieci często, aby zaspokoić puste brzuszki, jedzą je jeszcze twarde i zupełnie niedojrzałe. Gdy już dojrzeje ma soczysty smak i zostawia po sobie dziwne nitki na zębach. Owoc ten często dostajemy od dzieci – piękne jest w tym to, że dają po prostu to, co mają. Klimat jaki tu panuje jest jednym z lepszych w Afryce. Pora deszczowa trwa od października do kwietnia (najgorętszy ,miesiąc to październik). Wówczas temperatury są najwyższe i jest to pora „wyjścia komarów na światło dzienne”. Pora sucha rozpoczyna się w maju i kończy wraz z nadejściem pierwszego deszczu. Niektórzy Zambijczycy mówią, iż następuje to 24 października – Święto Niepodległości. Najzimniejsze miesiące to czerwiec i lipiec – jeszcze ich nie doczekałam, ale podobno wyczuwalne są przyziemne przymrozki

Zambia ma bardzo dużo parków narodowych w których oglądać można dzikie zwierzęta i tutejszą przyrodę. Największą atrakcją przyrodniczą, a zarazem turystyczną jest Wodospad Wiktorii nazwany tak przez jego odkrywcę Livingstona. Ten brytyjski misjonarz poszukiwał źródeł Nilu. Zepsuty kompas sprawił, że trafił na tereny dzisiejszej Zambii – wówczas Rodezja Północna – należąca do kolonii brytyjskiej – i w ten sposób odkrył jeden z cudów natury: Wodospad Wiktorii. Znajduje się on na granicy dzisiejszej Zambii i Zimbabwe. Obecnie pora deszczowa zbliża się ku końcowi, a my szykujemy się na nieco chłodniejsze powietrze. Musimy zaopatrzyć się w dodatkowe sweterki takie jak noszą dzieci jako część swojej garderoby do szkoły (mundurku) :)

sobota, 21 lutego 2009

„Jesteś gruba, a ja nie mam butów”

Sobota - kolejna wycieczka do miasta z chłopakami z oratorium. Jeden z nich - George pochodzi z dobrze usytuowanej (jak na te warunki) rodziny. Lamek zaś, wychowuje się w jej przeciwieństwie… Obydwóch jednak coś łączy. Są… jakby z innego świata, odznaczają się spokojem i jakąś osobliwą niezwykłością.
W drodze na market spotykamy Lucky. „Ładne masz buty” - mówię. „Normalnie” uznaje się to za komplement, ale u nas nie jest „normalnie” :) „Ja nie mam butów.” – słyszę w odpowiedzi. A wszystko to dlatego, że w jej oczach moja uwaga dyskwalifikuje ją z listy osób którym rzekomo wręcze nowe lub moje rzeczy :)Generalnie z komplementami należy uważać, gdyż taka pochwala oznacza mniej więcej: "chcę to dostać". Tyle razy zdarzylo się, że o to pan zdejmuje czapkę z glowy, aby wręczyć ją mi tylko dlatego że uznalam ją za ladną. Nawet spodnie które zakladam jedynie do biegania z dziećmi mogą być fajne. Bo kto wie, może się uda i je zdejmę, aby wreczyć amantowi. Za chwilę Lucky wesoło stwierdza, że jesteśmy za grube. Już mnie to nie dziwi i nie wzrusza. Skoro kobieta ważąca ponad 100 kg potrafi powiedzieć, że jestem za gruba, ona zas nie… W tym wypadku czytaj: „Na pewno jesz tyle dobrych rzeczy, chce cos dostac.” Kochana, dziwna rzeczywistość…

Godzinę drogi od domu, dopada nas deszcz. Po raz pierwszy tutaj jest mi tak zimno. Patrzę na chłopaków - Z zadowoleniem piją colę i jedzą pączki, które im kupiłyśmy. Na szczęście jesteśmy „w rodzinie” i na markecie odwiedzamy ojca Georga, który oferuje nam transport do domu. W samochodzie… muzyka, miękkie siedzenia, za oknem deszcz. Patrzę na Lamka. Ciekawe o czym mysli? Uczę go jak zapinać pasy i zastanawiam się czy kiedykolwiek jechał samochodem… On daje mi swoje zimne ręce, trzymam mocno, aby się rozgrzały. Zatrzymujemy się po zakupy, (właściwie po to wybrałyśmy się z domu…). Kupujemy zeszyty do oratorium, bo na lekcje angielskiego ciągle dochodzą dzieci. Szukamy z Jolą szamponu. Lamek prosi, aby kupić mu.. mydło. Oprócz glupiej coli i pączka, mam ochotę dać mu bluzę, ciastka... Tylko czy to rzeczywiscie pomoże? I co zrobię gdy jutro przed moimi drzwiami stanie gromadka dzieci prosząc o to samo?

Dosyć "Let's go!"

Przychodzi też czas, żeby powiedzieć basta. „Let’s go” jednak nie zawsze się sprawdza. Okazuje się, że nadmyślenie, powsciągliwosc i zbyt wnikliwa analiza również się przydają. Współpraca z moimi przyjaciółmi nie jest łatwa. Różnice kulturowe nieraz mnie po prostu rozbrajają, uczą elastyczności lub doprowadzają do białej gorączki. Są zachowania, które już nie dziwią - wręcz się ich spodziewam - ale co z tego skoro wciąż się w nich nie odnajduje! Jednym słowem - przechodzę tu niezły trening międzykulturowy i interpersonalny.
Więc przejdźmy może do przykładu. Wspólne planowanie daje mi zawsze wiele optymizmu, bo postawa tutejszych wręcz krzyczy: „Czemu nie?” „To na pewno będzie super!” Ostatnie zawody w oratorium, planowane z naszymi siedmioma nowymi pomocnikami… Idziemy z Gertrude do sali po balony. Raz, dwa trzy –szybka akcja - wychodzimy. Słyszę: „Let’s go!” – moje ulubione zwykłe, proste zdanie. Jak milo. Ale chwileczkę… coś musi nie grać. Oczywiście okazuje się, że po drodze nie wzięłybyśmy wielu rzeczy, które później rozwaliłyby zawody dzieciaków. Tylko dlaczego znowu ja muszę o wszystkim pamiętać? Czuję, że jeśli nie wyobrażę sobie wszelkich możliwych braków, trudności - one nie będą wogóle przewidziane, co w rezultacie łatwo doprowadzić może do niemałego zamieszania wśród 300 dzieciaków. A wszystkiego przewidzieć, jeszcze nigdy się nie udało. Historia w kółko się powtarza, a ja nie wiem jak przestać w tym kole biec lub pozwolić biec też innym…

wtorek, 10 lutego 2009

Co wynagradza wszystko

Dzien byl tragiczny. A to dlaczego? Zmiana mojego miejsca w przedszkolu, totalne zamieszanie i zle podjete decyzje w oratorium wprowadzily po prostu niezadowolenie. Pora ponarzekac. Znowu ktos chcial mnie „wkopac” w zadanie pt: „To jest Twoja robota.” Tym razem po wczesniejszych doswiadczeniach udalo mi sie (chociaz nie do konca) odeprzec narzucana role. Wspolpraca czasami meczy. Jest pole do popisu. Trzeba wykazac sie madroscia. Nie wiem, czy starczy mi na to cierpliwosci i zrozumienia. Jak przygotowac zajecia dla grupy zblizonej wiekowo, ale zupelnie zroznicowanej rozwojowo? Jak sensownie z nimi pracowac, gdy cie nie rozumieja? Po calym dniu podobnych zazalen i pytan, wynagrodzeniem wszystkiego, bylo „I love you”, ktore uslyszalam od jednego z dzieci. Wygladalo na zaplanowane „wyznanie”. Ja tez cie kocham odpowiedzialam i „nie wiesz jak bardzo”- dodalam w mysli.

made by Roman SDB

Let's go!

Dzisiaj wraz z dziećmi zrobiliśmy sobie małą wycieczkę, aby zobaczyć miejsca w których mieszkają. Popołudniowy deszcz pokrzyżował nam plany w oratorium. Lało jak z cebra, ale część z nich i tak przyszła. Kiedyś słyszałam, że w taką pogodę Afrykańczycy nie wychodzą z domu. To nie tyczy się dzieci z oratorium… Połowa w przemoczonych koszulkach, sukienkach lub z gęsią skórką. Dostały od nas po cukierku i zalecenie powrotu do domu (z którego i tak nie skorzystały).


made by Roman SDB

2 godziny później, po piątkowej mszy, kiedy słońce już przedzierało się przez chmury, następna część dzieciaków chciała piłki i nie rozumiala, dlaczego nie mamy oratorium skoro teraz świeci słońce. Nie możemy przecież z nimi pograć, skoro poprzednia grupka została odesłana do domu. Co zrobic? „Let’s go” – powiedziałam. Tych prostych słów uczę się tutaj z przyjemnością, chociaż nieraz oblewam z praktycznego ich wykorzystania. Odzwierciedlają dla mnie ducha Zambijczyków – życie chwilą i po prostu „zróbmy to teraz, nie ma na co czekać”. Większa część nie pytając nawet gdzie i po co mają iść, po prostu stwierdziła. „Yes, let’s go.” Ci więksi bardziej niepewni, słysząc moją odpowiedź - „To your house”, zaczęli prowadzić mnie po błotach, kałużach, po drodze siląc się skleić jakieś zdania po angielsku. Byłam z nich dumna. Zazwyczaj, gdy nie wiedzą jak o coś zapytać szybko się wycofują. Odwiedziliśmy razem domy około 10 dzieciaków. Wszyscy są sąsiadami. Tutaj zawsze jeden drugiego zaprowadzi i mimo, że nieraz pobiją się po głowach, pokopią, poprzezywają zadbają o siebie nawzajem. Tego są nauczone. Nawet dwulatki i te niewiele starsze brzdące w poobdzieranych lub przy dużych ubraniach drepczą do „oratorium pod drzewami”. Te najmłodsze walczą o moje ręce. Na spacerze (i nie tylko) wyglądam jak lepka na muchy. Idziemy w gromadzie, nieuporządkowani. Może mogłoby to jakoś lepiej wyglądać – pomyślałam. Ale czy to ważne?

Dzieci w Mansie mieszkają zazwyczaj w bardzo prostych, typowo afrykańskich domach. W nich znajdują się: nie duży pokój, gdzie na noc rozkłada się maty do spania, jakieś pomieszczenie na wzór kuchenki oraz przynajmniej piątka rodzeństwa wraz z rodzicami lub kuzynami. Po dzieleniu się swoim środowiskiem, nasza gromada odprowadza mnie i Jolę do Don Bosco. Nas też nie zostawi samych sobie. W końcu to ich wioska, a my możemy się zgubić… Przy rozstaniu słyszę: „daj mi ołówek, kredkę, daj mi słodycze, daj mi t-shirt.” – co po prostu mi sie nie podoba. Wieczorem zas wspominając miniony dzień, ich 4 ściany, maty i gromadkę rodzeństwa dziwię się sobie, że na takie slowa sie zloszcze…

sobota, 7 lutego 2009

Mój brat - heros w Zambii :)

„Kiedy wrócisz do swojego kraju, możesz łatwiej zachorować? Tu jest ciepło, gdy będzie Ci znowu zimno zachorujesz.” – usłyszałam dzisiaj. Oglądaliśmy „Krecika” w przedszkolu i gdy na ekranie pojawil się śnieg, od razu zaczęłam opowiadać moim współpracownikom jak wiele przyjemnych aspektów niesie ze sobą ten „biały deszcz”.

Wczoraj w oratorium bohaterem zaś, stał się mój brat wraz ze swoją rodziną. Żeby zupełnie o Was nie zapomnieć (żart :)) dba o to mój laptop, na którym widnieją twarze całej trojki (Adama, Ewy i Filipa). Wywołują sensację na „video time”, kiedy obraz pojawia się na dużym ekranie. Braciszku wczoraj stałeś się herosem z filmu o więzieniu i możesz uznać to za komplement, bo pomylili cię z głównym bohaterem „Prison Break". Gdy wyjaśniłam, że tak naprawdę to łączą nas więzy krwi, dzieci w końcu nie wiedziały czy z aktorem, czy z facetem ze zdjęcia :). Dodałam, że jak wrócę, opowiem Wam o nich. Można już prawie powiedzieć, że się znacie.

piątek, 6 lutego 2009

"Skradziony czas"

„Mają 10 minut, po tym czasie idę.” Od razu wiem, że wymaganie moje skazane jest na klęskę. To jest niemożliwe, aby spóźnili się tylko 10 minut. Spotkanie z liderami (pomocnikami w oratorium), umówione na 16, odbyło się o 17. Ja wyrwana z roboty (kończenie raportu) w swoim europejskim stylu denerwuje się „stratą czasu”. Na rowerze przyjeżdża Davis z wyraźnie zadowoloną miną na twarzy mówiąc: „It is never, never too late.” I jak tu się nie uśmiechnąć? Nie mogę jednak udawać, że nie ma problemu. Od Justina w odpowiedzi słyszę: „Wygląda na to, że to tylko twój problem.” Ręce opadają, ale rzeczywiście na to wygląda. Jestem w mniejszości. Nie zmienię - nawet kilkoma miesiącami pobytu - ich nawyków. Zresztą, czy powinnam? – wciąż pytam samą siebie. Ok, może i byloby to możliwe, ale wydaję mi się, że za tym kryje się cos więcej – zupełnie odmienne podejście do tego pojęcia jakim jest "czas". My mamy wrażenie, że coś lub ktoś nam czas zabiera, walczymy więc o niego niemal w każdej minucie. Oni uważają, że czas jest im dany. Poza tym jak mają być w wyznaczonym terminie skoro nie mają zegarków i nie bez powodu panuje tu powiedzenie: „Wy macie zegarki, my mamy czas.”

czwartek, 5 lutego 2009

Spojrzenie z półmetka

Dzisiaj mija 5 miesięcy odkąd wyruszyłam na podbój swoich marzeń o Afryce. Pamiętam tą niewiadomą, która nieustannie podsuwała różne obrazy mojej wyobraźni. Nie bez przyczyny ktoś, kiedyś powiedział: „Nie przywiązuj się do swoich wyobrażeń, bo rzeczywistość jaką zastaniesz na pewno będzie inna”. Jaka jest ta rzeczywistość?

Zajmuje mi nieco czasu, zanim stwierdzę, że coś jest takie, a nie inne. Mimo tego, że żyje - jakby nie patrzeć - w egzotyce, to co najbardziej dodaje mi inspiracji - jak pewnie większość z was zauważyła -, to najzwyklejsze momenty codzienności, wciąż nie wiem dlaczego tutaj szczególnie przeze mnie zauważane i doceniane. Poczucie dokonania się pewnego etapu, a także potrzeby takie zgłaszane z drugiego kontynentu, skusiło mnie do tego, aby napisać po prostu kilka słów o kraju, który od niemal pół roku jest moim domem, kraju, który sprawił, że moje życie nigdy nie będzie już takie same. Postanowiłam moje posty zorganizować w pewne serie tematyczne, z których każdy uchyli rąbka tajemnicy o zambijskiej ziemi i jej mieszkańcach. Skoro ma być trochę o inności…: zaczyna się ona od kuchni poprzez sposób spędzania wolnego czasu, poczucie estetyki, mody na różności mentalnej kończąc.

Na początek nieco - O Zambii ogólnie:

Niepodległość spod kolonii brytyjskiej uzyskała w 1964 roku. Wcześniej Rodezja Północna od tego czasu pełną nazwą jest: Republika Zambii. Głównym surowcem naturalnym jest tutaj miedź. Poziom życia obywateli jest różny w zależności od miejsca, w którym się znajdują. Większość z nich to jednak rolnicy zadowalający się tym, co zrodzi im matka ziemia. W Zambii panuje ustrój demokratyczny. Od 4 miesięcy głową państwa jest Rupiah Banda, wybrany w drodze „demokratycznych” wyborów. Podkreślam, że cudzysłów pełni tu najistotniejszą rolę. Resztę zostawiam domysłom 
Biegające, bose dzieci, wesoło machające do turystów, wystawiające ręce po słodycze, bawiące się oponą toczącą się po żółtej ziemi lub samodzielnie skonstruowanymi z drutów, butelek i czego się da samochodami to typowy obraz w każdej mniejszej, czy większej miejscowości. Kobiety noszą na głowach worki, miski, wiadra i wszystko to co da się na nich umieścić, ludzie przewożący „chargo” na rowerze (podpałkę używaną do specjalnej kuchenki w miejscach, gdzie nie ma prądu lub w godzinach w których go odłączają), matki noszące dzieci na plecach zawinięte w citengę – typowy materiał afrykański używany praktycznie do wszystkiego – od strojów i różnych wyrobów odzieżowych począwszy, do kawałka materiału używanego jako nakrycie głowy, fartuch do sprzątania lub zakrycie niektórych części ciała.

Zambia liczy sobie 11 mln mieszkańców (4 razy mniej niż w Polsce), ale wielkością przekracza nasz kraj przynajmniej 2 razy. Główne przyczyny zgonów wśród jej mieszkańców. to malaria i AIDS. Malaria sama w sobie nie jest chorobą siejącą takie żniwo. Niebezpieczna staje się jednak, ta nie w porę wykryta. Jak dowiedziałam się w klinice dzięki moim „głupim”(???) pytaniom, to nie specjalny rodzaj komara :) prowadzić może do stanów agonii, lecz lekceważenie pierwszych objawów przedostania się wirusa do krwi, które zazwyczaj mało różnią się od naszego „grypowego przeziębienia”. Na temat AIDS widoczna jest pewna profilaktyka, chociażby w szkołach, w szpitalach, czy w miejscach publicznych, jednak potrzeba czasu, aby naprawdę się ona zakorzeniła. W klinice test na malarię jest darmowy, na AIDS natomiast kosztuje 10 000 kwacha (ok. 8 zł). Jest wiele dostępnych (=darmowych) testów mogących nieraz ustrzec przed rozwojem innego rodzaju chorób, jednak stopień korzystania z nich jest wciąż bardzo mały. Żywe stereotypy na temat AIDS lub mocy „czarowników” nieraz sprawiają, że doktor jest ostatnią odwiedzaną osobą w razie pojawiających się dolegliwości. Niestety AIDS i witchcrafting (czarownictwo) stanowią również żyzne pola działania dla oszustów oraz chętnych zarobku firm ze świata zachodniego.
Jeśli chodzi o wyznanie przeważa tu chrześcijaństwo (50-70%). Pozostałe religie to hinduizm, islam i inne. Bardzo widocznym zjawiskiem (przynajmniej dla mnie) jest powstawanie różnego rodzaju odłamów religijnych, co wyraźne jest w znaczącej liczbie kościołów o rozmaitych nazwach… Zostawiam Was na razie z tymi ogólnikami. Za wszelkie uwagi, pytania, sugestie postaram się przesłać odrobinę słonecznej pogody i dalszą część „opowieści” tworzyć także z tym, o czym być może chcielibyście usłyszeć, przeczytać.