piątek, 6 lutego 2009

"Skradziony czas"

„Mają 10 minut, po tym czasie idę.” Od razu wiem, że wymaganie moje skazane jest na klęskę. To jest niemożliwe, aby spóźnili się tylko 10 minut. Spotkanie z liderami (pomocnikami w oratorium), umówione na 16, odbyło się o 17. Ja wyrwana z roboty (kończenie raportu) w swoim europejskim stylu denerwuje się „stratą czasu”. Na rowerze przyjeżdża Davis z wyraźnie zadowoloną miną na twarzy mówiąc: „It is never, never too late.” I jak tu się nie uśmiechnąć? Nie mogę jednak udawać, że nie ma problemu. Od Justina w odpowiedzi słyszę: „Wygląda na to, że to tylko twój problem.” Ręce opadają, ale rzeczywiście na to wygląda. Jestem w mniejszości. Nie zmienię - nawet kilkoma miesiącami pobytu - ich nawyków. Zresztą, czy powinnam? – wciąż pytam samą siebie. Ok, może i byloby to możliwe, ale wydaję mi się, że za tym kryje się cos więcej – zupełnie odmienne podejście do tego pojęcia jakim jest "czas". My mamy wrażenie, że coś lub ktoś nam czas zabiera, walczymy więc o niego niemal w każdej minucie. Oni uważają, że czas jest im dany. Poza tym jak mają być w wyznaczonym terminie skoro nie mają zegarków i nie bez powodu panuje tu powiedzenie: „Wy macie zegarki, my mamy czas.”

Brak komentarzy: