środa, 25 marca 2009

Nasze oratorium "pod drzewami" i sztuka pod drzewami





7 kontynentow

“We have 7 continents!” - niemal cala „klasa” odpowiedziala dzis chorem. Jeszcze tydzien temu pokazujac im mape swiata, gdzie niegdzie dalo sie slyszec, ze jest to mapa Zambii, dzis z duma sluchalam jak chorem podaja prawidlowe nazwy siedmiu ladow otoczonych wielkimi wodami. Lekcja angielskiego w oratorium zamienila sie w lekcje geografii, ale 11 lat jest to chyba odpowiedni wiek, aby dowiedziec sie, ze nie jestesmy sami na swiecie :) Nie moglam wyjsc z podziwu i radosci, kiedy na zadana prace domowe - nauczyc sie wierszyka po angielsku - odpowiedzieli gromkimi brawami i nie mala euforia. Cos niesamowitego - radosc z wymagan! Nie wiem, czy taka znajde gdzies jeszcze? Najpiekniejsze jest towarzyszyc w zrozumieniu, poszerzaniu wiedzy, isc malymi krokami i odnajdywac w tym najwieksze szczescie... Jestem szczesliwa, idac powoli :)

sobota, 14 marca 2009

Nauczycielka od muzyki

To straszne! Musze sie podzielic pewna nowina, niemal skandalem. Otoz prawie codziennie odgrywam role, ktora wczesniej nigdy by mi przez mysl nie przeszla. W przedszkolu – aby sie czegos uczyc trzeba - SPIEWAC! W oratorium dobry glos... i MUZYKALNOSC tez sa wskazane... A mi do tego bardzo daleko! Muzyka – jedna z moich szczerych przyjaciolek – w relacji ze mna to ona mowi, ja sluham.

Oprocz spiewania, nieraz po prostu nie idzie mi klaskanie do rytmu. Musze podpatrywac w tym dzieci, co dostarcza im dodatkowej rozrywki. Rozumiem uczyc angielskiego, science, higieny, art, nawet religii…, ale zeby spiewac! Najprostsze rzeczy bywaja najtrudniejsze. Dzis podjelam sie nauczenia dzieci w oratorium piosenki: „Tys jak skala, tys jak wzgorze...” Jako tako z moja pomoca opanowaly dwie pierwsze zwrotki, ale przy tym wszystkim moj glos niczym niedawno odkryta szafa u babci nieraz zapiszczal z wrazenia, ze ktos odwazyl sie go uzyc w taki sposob. Czasami sobie mysle, ze nic mnie juz w Polsce nie zdziwi. Tu mam okazje wykazac sie swoimi nieumiejetnosciami za wszystkie czasy. Ah, ale czyj to byl pomysl???

Byla pewna niedziela


Wczesne popoludnie: wokolo cisza i pustka. Pojedyncze osoby pojawiaja sie w slonecznym, pomaranczowo - zielonym krajobrazie. Zbyt szybkie i zdecydowane ruchy w zestawieniu z panujaca cisza i goracem, zdecydowanie kontrastowalyby z ogarnaijacym widnokregiem. W Afryce to krajobraz ogarnia ciebie, a nie ty jego. Niebo swoja wielkoscia przywoluje pojecie nieskonczonosci. Barwami i dynamicznoscia zas, opowiada o sile, zmiennosci, niezdecydowaniu i pieknie przyrody. Idziemy z Jola w odwiedziny do naszych sasiadow. Tak blisko, a tyle zdarzen po drodze... Kobieta robi pranie – pogoda zdecydowanie temu sprzyja, – rozesmiana uczy nas Cibemba i rozmawia z nami... o Polsce, o swoich marzeniach, porzuconej szkole, o tym, ze zabraklo jej dzisiaj pieniedzy, aby kupic ryby na markecie... Jej corka zbiera i wraz z nami przygotowuje liscie dyni do ugotowania. Zielone i cierpkie w dotyku - taki smak zachowuja po przygotowaniu.

Nagle spada deszcz. W przeciagu 3 minut aura zmienia zupelnie scenerie. Nasze gotowanie przenosimy do srodka cegielnego domku. W srodku ogarnia mnie ciemnosc. Przez chwile zastanawiam sie, czy Ci ludzie na pewno tu mieszkaja. Wnosza taborety i na betonowej podlodze rozstawiaja swoja zastawe: garnek i porcja lisci na gazecie. Zastanawiajaca mnie dotychczas - tuz za mna - zaslona odkrywa swoja tajemnice. Za nia kryje sie kanapa, stolik i dwa fotele. „Jestem twoja Bamajo” – slysze od kobiety. „Kazda starsza od ciebie kobieta, bedzie dla ciebie jak matka. Dlatego twoja mama jest moja siostra. Tak jest w naszej kulturze.” Rozgladam sie: mimo popoludniowej pory w izdebce jest ciemno. Oprocz otwartych drzwi, nie dochodzi tu zadne inne swiatlo - skromnie, troche nieswojo, jakos dobrze zarazem. Zostawiamy kilka ciuchow przybylych w spoznionej kilka miesiecy paczce do Marka. Rozbiegane oczy mieszkancow natychmiast ogarniaja wzrokiem cala zawartosc reklamowki: Co przynioslysmy? Co dostana? Co, komu i ile sie trafi?
Do naszej „Bamajo” przychodza dwie kuzynki. Kobiety wszedzie musza sie nagadac, wiec my z Jola, Lamkiem i Brightem (jej synem) idziemy na market, aby dolozyc cos do przygotowywanego posilku, ktory „koniecznie musimy sprobowac”. Kupujemy male, suszone rybki. Obydwie mamy te same dylematy. Na ile wspolne jedzenie jest dla nas bezpieczne, ale serce przejmuje gore i wymarzony moment kobiety, kiedy widzi, ze jem „inshime” – jej tradycyjne i podstawowe pozywienie sprawia nie tylko jej, ale i mi przyjemnosc. Rece myjemy w malej misce z woda, zarowno przed jak i po jedzeniu. Inshima to ten rodzaj pozywienia - zjadany oczywiscie rekoma - ktory pozostawia klejace sie palce. Ugotowana kasawe nakladamy z jednej miski, wzbogacajac ja usmazonymi rybkami z cierpkimi liscmi dyni.
Tutaj ludzie nie pozwola nam (paradoksalnie) chodzic glodne. Spacer miedzy 13, a 15 niemal gwarantuje, ze czyjes wesole nawolywanie, zaprowadzi cie nad wspolna miske „inshimy”. Przypomina mi sie jak wiele razy ja – proszona o cos - musze powiedziec nie. Dzielenie sie nie przychodzi mi tak latwo? Zegarek, ktory mam na reku chcialaby nie jedna osoba. Chleb, ktory niose w torbie rowniez. Brakuje mi wiary, aby go rozmnozyc? Kupujac raz, ucze biernosci? Czy jest to droga sluszna? Najwiekszy dylemat, po 6 miesiacach zostaje nadal bez odpowiedzi...

...

Spokoj, pokora i humor – to moja - niedawno odkryta - triada, ktorej ucze sie od ponad 6-ciu miesiecy. Czuje, ze nie przestane. Spojrzenie z daleka przybliza to, co zaprzatalo dotychczas glowe, a w rezultacie okazuje sie bez znaczenia - wykreowanym, sztucznym zmartwieniem, ktory w jakis sposob jest jednak istotny w miejscu z ktorego pochodzimy. Spojrzenie z daleka przybliza to, co jest drogie. Spojrzenie z daleka przybliza to, co jest kruche, przestraszone i zagrzebane w srodku. Codziennie setka usmiechow otwiera nowa droge, ktora mozesz zaczac nawet wowczas, gdy nie wierzysz, ze masz sily, aby nia isc. Spojrzenie z daleka, pokazuje, ze jestes czastka wielkiego swiata, drobna, a istotna zarazem.