piątek, 31 października 2008

Modlitwa

Jedno wiem: bywa, że jestem zmęczona, nie chce mi się, lub po prostu marzę, aby zwyczajnie się „poobijać”. Tym samym wiem, że ludzie tutaj - zwlaszca dzieci - to najlepsze co mogło mi się przytrafić. Jeszcze 2 miesiące temu…: wielka zagadka/znak zapytania (tudzież wykrzyknik) - dziwna czarna masa z którą nie wiem co zrobić - Są teraz moim światem, który widzę przed snem nawet w piątkową noc. Już tęsknię za twarzą Godfree, Jonathana, Mwene…, Panie pomóż mi, abym mogła chociaż w połowie ofiarować im to, czym oni dla mnie są…

czwartek, 30 października 2008

Dzień wyborów

30 październik 2008 jest dniem wyborów nowego prezydenta (po śmierci Mwanaway) wśród Zambijczyków. Z tej okazji miałam dziś okazję towarzyszyć dwóm obywatelkom, które z tego prawa i przywileju skorzystały. Udałyśmy się zatem we czwórkę (ja, Jola, Memory i Sophia) do okręgu wyborczego oddalonego nieco 1 km od naszej placówki. Okolica to wioska, a polozony w niej okręg wyborczy to niemal busz. Jednak to my - dwie białe, -niczym nie widzące wcześniej wolnych wyborów dzikie muzungu, z nieukrywanym zaangażowaniem zaglądałyśmy przez okno, aby zobaczyc, co dzieje sie w pokoju, gdzie glosuje nasza znajoma. Takie byłyśmy ciekawe, czy procedura różni się od naszej, że do porządku musieli nas przywołać mundurowi, przypominając o poufności trwającego zdarzenia :) Pan żołnierz najwyraźniej zdziwiony naszą obecnością zapytał swoje rodaczki a nasze towarzyszki, skąd jesteśmy. Odpowiedź „Don Bosco” usatysfakcjonowała – To rzeczywiście paszport z którym najbezpieczniej podróżować.

W rytmach Bemba

Lubię ten rodzaj zmęczenia, gdy o zmierzchu czuję, że dałam z siebie wszystko, co mogłam. Taki dzień jest zawsze udany i rozsądek pracuje jakby na lepszych obrotach. Siły jednak trzeba regenerować …

Moją ulubiona czynnością tutaj jest taniec – Trafiłam w dobre miejsce. Chyba jedynie płacz dziecka może odwrócić moją uwagę od rozbrzmiewających dźwięków bębnów. Widzę małą dziewczynkę: buty 3 numery za duże, sukienka zmieniła swój kolor z granatowego na ziemisty, ale citenga (tradycyjny materiał zambijski) - zawiązana w pasie kołyszę się wraz z biodrami przy dźwiękach Shakiry. Już pieciolatek biorąc do ręki bęben lub coś „bębnopodobne” bez problemu wystuka rytmy „tam-tamów” - niczym alladyn budzący dżina z czarodziejskiej lampy. A tańczyć się chce…

Mamy nową dziewczynkę w przedszkolu. Wygląda jak mała czarownica i jest piękna :)

wtorek, 21 października 2008

Plaża, relaks i nowy… mąż


Tym razem weekend minął mi pod znakiem totalnego relaksu. Niesamowite! Zero sprzątania, zero zakupów – co dało się odczuć dzisiaj po pustej lodówce. Ale w końcu najbardziej liczą się wspomnienia. A po tym weekendzie będzie ich jeszcze więcej.

W piątek Manse odwiedzili nauczyciele z Luvingu, miejscowości oddalonej od nas ok. 400 km. Ciepły wieczór, gwiaździste niebo, początek weekendu i chęć relaksu po całym tygodniu – sprzyjały spacerom, na który właśnie się wybrałam. Zobaczyłam grupkę ludzi wesoło siedzących przy inbuli – rodzaj tutejszej „kuchenki” używanej gdy nie ma prądu i pracowicie przygotowujących jakąś większą ucztę. Wedle tutejszych zwyczajów śmiało ich pozdrowiłam i zapytałam czy nie potrzebują pomocy. Wtedy właśnie poznałam naszych gości z Luvingu, a wśród nich mojego .. „męża” :) . Zarówno ja jak i oni byliśmy w bardzo dobrych humorach, więc konwersacja przebiegała bardzo swobodnie i przyjacielsko/ Może zbyt swobodnie, bo w końcu „wkopałam się” w małżeństwo. Jeden z moich nowo poznanych znajomych oświadczył siostrze (zakonnej nie rodzonej!), że chce się ze mną ożenić. Na co ona żartobliwie odpowiedziała, że nie widzi problemu. W ten sposób nasze dobre humory podchwyciły komiczność sytuacji i zaczęliśmy planować ...ślub. Dużo było przy tym śmiechu, słowo się rzekło i nie można było się wycofać :)


Następnego dnia nasi nowi przyjaciele zaprosili nas na wycieczkę do Samfy, gdzie znajduje się piękna plaża. Była okazja do bliższego poznania się, wymienienia doświadczeń – w końcu jesteśmy z jednej branży - , dostrzeżenia różnic kulturowych panujących między nami i tego, co zawsze je przezwycięża – czyli śpiewy, tańce, zabawa. Na początku narzekając nieco na mojego „męża” – nic mi nie przynosił, nic nie podawał :) w rezultacie stwierdziłam, że nie jest taki zły. Pomijając kilka drobnych szczegółów jest całkiem w porządku. Okazał się dobrym kierowcą, wykształconym (nauczycielem), raczej nieśmiałym typem- więc nie musiałam mieć go cały czas na głowie. Poza tym modli się w skupieniu i całkiem dobrze się prezentuje. No i w końcu zjawił się wtedy, gdy był najbardziej potrzebny: gdy jego koledzy obsypali mnie mnóstwem pytań. Nie jest tak źle – stwierdziłam.


Odstawiając nieco żarty i wracając do pytań. Jak wytłumaczysz Zambijczykowi, dlaczego tak naprawdę nie związałabyś się z Afrykańczykiem? Na pytanie wymień przynajmniej 3 powody – wystarczy mi jeden: różnice kulturowe. Dlaczego Afrykańczyk nie koniecznie miałby tak dobrze w Europie jak biały tutaj pod względem pracy i szacunku. Dlaczego u nas jeśli dostanie pracę to raczej na sprzątaniu lub zmywaku? Co rozumiem przez wyrażenie różnice kulturowe? Szukałam słów aby pomóc im i sobie zrozumieć, że za tym wszystkim stoi jeszcze echo przeszłości, które jeśli może być w ogóle przezwyciężone potrzebuje wciąż jeszcze kilku (kilkunastu?) pokoleń.


Lubię ich i czuję, że potrafimy nadawać na podobnej fali, ale gdy tylko wystawisz im rękę, wezmą baz wahania i poproszą o więcej (zarówno w kwestii materialnej – co mnie akurat nie dziwi jak i osobistej) Nie będą jak Europejczycy dawać się prosić i udawać skromnych. Tu przynajmniej uczysz się uważać na słowa, bo raz powiedziane wystarczy i niesie swoje konsekwencje. Z drugiej strony, gdy stawiasz sprawy jasno, oni łatwo to przyjmują i rozumieją. Musisz im jednak pokazać, zwrócić uwagę. Sami nie zrobią, nie zobaczą lub udadzą, ze nie widzą. Czasami zaskoczą mądrością spostrzeżeń, praktycznym podejściem i łatwością wyczucia twojego nastroju, ale poczucie granic między nami zdecydowanie się różni. Jak świat byłby uboższy bez tego?!


Tak więc ciepła woda, godziny w niej spędzone, gorący piasek, – tak, że nie da się przejść po nim boso inaczej niż sprinterem i przyjemne, rozśpiewane towarzystwo wypełniły mi całą sobotę. Zdaję sobie sprawę, że umieszczając zdjęcie z malowniczą plaża podczas gdy u nas zapewne szaleje jesienna pogoda nieco się narażam, ale wierzcie mi codziennie wysyłam wam zambijskie promyki i mam nadzieję, że choć trochę do was docierają. A ja tutaj zatęskniłam za naszą jesienią…

piątek, 17 października 2008

CODZIENNE DOZNANIA ESTETYCZNE


"Pięknie tu masz." - usłyszałam dzisiaj od nowoprzybyłego księdza, który zjawił się w Zambiii, aby poprowadzić u nas warsztaty. Rzecz tyczyła się naszego przedszkola, a ściśliej dzieci. Odwiedził nas w szczytowym momencie szaleństwa dzieciaków: 8 rano - mają jeszcze "czas dla siebie" - co oznacza: tarzanie sie po ziemi, walka o zabawki i powtarzający się zwrot "Ba teacher" (w naszym tłumaczeniue: pani nauczycielko) zapowiadający kolejną skragę. To niesamowite - pomyślałam. Ten cały harmider rzeczywiście jest piękny. I wiecie co? Ma ksiądz rację. Jest pięknie. Bo tam gdzie śmieje się dziecko, może być tylko pięknie.

Codziennie oglądam sztukę (chyba dzięki temu tak bardzo nie doskwiera mi jej brak :) ) Bo odkrywanie dzieci jest - jak to powiedziała Karolina (moja poprzedniczka) - jest jak jakiś teatr - sztuka -chyba na najwyższym poziomie jakiej dotychczas doświadczyłam. Czasami dramat ..., czasami komedia lub po prostu proza codzienności. Patrzysz jak ona rośnie, dorasta i cieszysz się będąc jej częścią. Gdy w oczach dzieci zapalają się światła, wszystko inne mija, zostaje to doznanie, które sprawia, że każdego dnia chce się wstać. Nigdy nie wiem co będzie "grane", jakie emocje przyniesie przedstawienie... i choć reżyserem jest proza życia - wiem, ze..: "mam tu pięknie".

niedziela, 12 października 2008

Śniłam


Stoję nad ogromną przepaścią, jakby bez dna. Wyglada groźnie, jednak uśmiecham się, wiem, że taka nie jest i nic mi się nie stanie. Jednocześnie wiem, że jak się w nią rzucę wzniosę się wysoko. I tak się dzieję. Z pewnym uśmiechem spadam, aby za chwilę, zacząć latać niczym beztroskie dziecko, podrzucane w górę…

Nie wiem, czy to był sen, czy sen na jawie...

sobota, 11 października 2008

"Zasada odwrotności" i pierwsza tęsknota

Sobota: dzień zakupów i sprzątania. Dla sióstr to dzień skupienia, podczas gdy u nas rozbrzmiewa głośna tonacja dźwięków Toples: „Ciało do ciała”- trzeba było sobie jakoś pomóc w żmudnym sprzątaniu. Ależ ja zatęskniłam za polskim weselem… Widzę jak tańczę z moją bratową (pozdrowienia Ewie), z oddali wujek nawołujący do toastu lub Marta z Piotrkiem szalejący na parkiecie :) Ale dosyć o moich "szampańskich wizjach".

Ostatnio odkryłam tu nową zasadę. Wszystko tu jest na odwrót. Twoje spostrzeżenia zmieniają się lub może wzbogacają w diametralnym tempie. Nigdy do końca nie zdefiniowane, zawsze zaskakujące. Ktoś dba żebyśmy za szybko nie wyrabiały sobie sądów o rzeczywistości.
Nasza wycieczka do miasta była dzisiaj pod znakiem poszukiwania prezentów dla naszych „secret friends” – wybranych drogą losowania osób, którym wręczyć mamy prezenty w najbliższy piątek. Jest to dzień wdzięczności wśród salezjanów. U nas będzie obchodzony dosyć uroczyście. Wystawny obiad dla nauczycieli, rozdanie podarków, no i dzień wolny od pracy… Szwędałyśmy się dzisiaj zmęczone w piekącym słońcu i przytłaczającym cieple. Zauważyłam, że w takich chwilach tutejszych ludzi najbardziej zbiera na dyskusję. Zatem nie omieszkał nas pominąć pan z zegarkami – wielce zdziwiony na moje stwierdzenie, że nie kupię żadnego, bo nie lubię zegarków. Jak to - ty z Europy nie lubisz zegarków? Musisz mieć przecież poukładany czas…Na szczęście nie tutaj… :) Zapowiedział swoje odwiedziny w niedzielę… Następny pan/mężczyzna koniecznie chcący towarzyszyć w naszej drodze jak to określiłyśmy: donikąd, „wyznania miłości” na markecie, kolejny pan - zdziwiony dlaczego alkohol pijemy w święta, a nie chcemy z nim wypić teraz. W powrotną drogę szukając krótszej i ciekawszej (czyli nieznanej) drogi postanowiłyśmy udać się przez pola. pomogło nam w tym dwóch panów napotkanych po drodze. Niczym pasterze z drewnianymi laskami przeprawili nas przez rzekę i pola. Zastanawiałyśmy się czy poproszą o pieniądze. Nie prosili, lecz podziękowali za spacer.
No i „zasada odwrotności”…: Idziemy dyskutując jak to miłe są tutejsze starsze panie, podchodzą do nas ze szczególną otwartością i nic od nas nie chcą. Ledwie skończyłyśmy wymieniać te spostrzeżenia, gdy zaczepiła nas starsza kobieta, serdecznie pozdrawiając i… prosząc o talk tima (doładowanie telefonu) :) Naprawdę nie jest to pierwszy przypadek, kiedy wypowiedziane słowo, za chwilę znajduje swoje zaprzeczenie. Jedna z dziewczynek z oratorium, której nie widziałyśmy od przyjazdu w innym ubraniu niż w jednej podartej sukience, następnego dnia zjawia się w spodenkach i t-shircie. Oczywiście gdy tylko (niczego się nie domyślając) udało jej się zanegować nasze spostrzeżenia wróciła do swojej… sukienki. Podchwyciwszy działającą „zasadę odwrotności”, zaczęłyśmy mówić jak to bardzo nie chce nam się … piwa :)

"Afryka dzika" - nie tylko Afryka

Większość rzeczy zaplanowanych na dzisiaj poszła w odstawkę. To jest Afryka – pomyślałam. Jednak zaraz jakiś dobry chochlik sprostował nieco moje myśli – to nie Afryka, tak jest wszędzie. Zatem wracając do wczorajszych planów: dzisiejszy solenizant (jak zawsze obecny), dzisiaj nie zjawił się w przedszkolu. A ja robiłam mu pół nocy koronę ..(hehe – ok. przesadzam z tą połową nocy). Ani Talent Show w oratorium, ani „pogawędka” na temat przestrzegania reguł w przedszkolu nie miały szans na realizację, ale za to zupełnie przypadkiem i spontanicznie zrobiliśmy coś w rodzaju dramy, która jest jednym z moich … cichych marzeń tutaj... Po raz pierwszy od wielu lat grałam też w kosza… Trudno było mi dotychczas uwierzyć, ale to jedna z pasji mojego dzieciństwa. Już przypomniałam sobie dlaczego J
Dzisiaj w końcu udało mi się zrozumieć pewien błąd językowy (???), który dotychczas uważałam raczej za …bezczelność. Chodzi o bardzo popularną postawę niektórych tutejszych ludzi - postawę typu: „Give me”. Słysząc często „give me MY (money, jacket, clock etc.) - nie mogłam zrozumieć jak to YOUR jacket??? Okazuje się jednak, że większość jej przedstawicieli właściwie nie odróżnia słów: my & yours. Bo jak wytłumaczyć stwierdzenie dziecka w przedszkolu: „give me my chair”? Na początku zdenerwowana tego typu „żądaniami”, tak teraz uśmiecham się tylko z niedorzeczności takiego stwierdzenia. Owo „my” jest zwykłym wyuczonym frazesem powtarzanym przy możliwej okazji zdobycia tego, czego w normalnych warunkach nie mogą mieć. Tak naprawdę tutejsza perspektywa białego w postaci potencjalnych zdobyczy nie dziwi mnie, bo niby dlaczego mieliby nie próbować łatwą drogą osiągnąć czegoś, co w ich mniemaniu ułatwi im egzystencję, pozwoli zaspokoić głód chociażby na krótką chwilę. W imię wyższych wartości? Trudno o nich myśleć przy pustym żołądku… Widzę, że zmienić tego nie mogę. Mogę jedynie ofiarować swój czas, uśmiech, być może niewiele przy podstawowych potrzebach, ale to coś, w co zawsze wierzyłam. Chyba dlatego tu jestem…

czwartek, 9 października 2008

NO I MAMY DESZCZ …

Własnie stoczyłam walkę z bandę ciem, które pojawiły się jak dzikie po pierwszym prawdziwym deszczu. Początki opadów dało się odczuć już wczoraj, jednak zaledwie tak, jakby ktoś z nieba nieśmialo i delikatnie bawił sie kropidłem. Dzisiaj natomiast zaszczyciła nas ulewa z prawdziwego zdarzenia. Jak dobrze...


Jutro będziemy obchodzić nasze pierwsze urodziny w przedszkolu. Mały Alex konczy 4 latka i z tej okazji bedzie mógł poczuć się królem przez caly dzien. Na Creative w „starszakach” czeka nas przygotowanie niespodzianki (równiezż urodzinowej) dla Teacher Melby, ktora swoje swięto obchodzić będzie w poniedziałek. Zapowiada sie radosny dzien, może z wyjątkiem ... SCIENCE – na którym postanowiłam odstapić nieco od schematu, ale wcale nie na rzecz Kreatywnosci czy Improwizacji, lecz na rzecz PRZYSWAJANIA (dotychczas byłam tego zagożałą przeciwniczką) – przyswajania reguł – bez których w grach, zabawach jak i codziennych przedszkolnych czynnościach ani rusz. Musimy uciąć sobie z maluchami „pogawędkę” na temat ich przydatności, a że mój Bemba wciąż jest na poziomie bardzo początkujacym, „pogawędka” może być nieco dluzższa :)... W oratorium mamy „Talent Show” i cały czas sie głowie, co tu zrobić, żeby wyłowić ukryte talenty wsród naszych "obdarciuchów". Wiele z tych dzieci ma swoje dary od Boga, które najczęściej nie mają szans na rozwój taki, jaki maja nasze talenty w Europie.


Ostatni czas upłynął mi pod znakiem nabierania silł i poszukiwania w sobie nowych/uśpionych pokładów, którymi mogę sie tu podzielić. Wycieczka do Serenje (400 km w dół) i wspaniały weekend z dawno niewidzianymi przyjaciółmi , zwlaszcza moją kochaną czeską siostrzyczką (na zdjeciu) były potrzebną odskocznią, a zarazem szansą pierwszej tęsknoty za Mansą - moim tutejszym domem. Komary (miejmy nadzieję, że te nie groźne), słońce, relaks i humor dały mi sie we znaki. Odkrywanie nowych skarbów Afryki w postaci przyrody (wodospady, jaskinie) jak i ludzkich dusz, zwiększyło siły i chęci do dalszej pracy. Codzienność, jednak wciaż zaskakuje i stawia na nowo pytania: ile z siebie naprawdę wkładam w jej tworzenie? Ile jest w tym poszukiwania własnych sił, a ile oddawania się w ręce Boga? Ostatnie moje motto: „Take it easy” chyba juzż weszło mi w krew i sama sie sobie dziwie, jak „na luzie” przyjmuje wiele rzeczy. Teraz przyszedł czas na: „Take it as Christ would like you to take it”. Z tym mozże nie być tak łatwo, więc trzymajcie kciuki, a postępy - miejmy nadzieję - opiszę wkrótce.


P.S. Mamy tu w sklepie nasze polskie ogorki korniszone – niesamowite. Wczoraj otworzylysmy je z Jola w zwiazku z uczczeniem nadejścia pory deszczowej :)