wtorek, 21 października 2008

Plaża, relaks i nowy… mąż


Tym razem weekend minął mi pod znakiem totalnego relaksu. Niesamowite! Zero sprzątania, zero zakupów – co dało się odczuć dzisiaj po pustej lodówce. Ale w końcu najbardziej liczą się wspomnienia. A po tym weekendzie będzie ich jeszcze więcej.

W piątek Manse odwiedzili nauczyciele z Luvingu, miejscowości oddalonej od nas ok. 400 km. Ciepły wieczór, gwiaździste niebo, początek weekendu i chęć relaksu po całym tygodniu – sprzyjały spacerom, na który właśnie się wybrałam. Zobaczyłam grupkę ludzi wesoło siedzących przy inbuli – rodzaj tutejszej „kuchenki” używanej gdy nie ma prądu i pracowicie przygotowujących jakąś większą ucztę. Wedle tutejszych zwyczajów śmiało ich pozdrowiłam i zapytałam czy nie potrzebują pomocy. Wtedy właśnie poznałam naszych gości z Luvingu, a wśród nich mojego .. „męża” :) . Zarówno ja jak i oni byliśmy w bardzo dobrych humorach, więc konwersacja przebiegała bardzo swobodnie i przyjacielsko/ Może zbyt swobodnie, bo w końcu „wkopałam się” w małżeństwo. Jeden z moich nowo poznanych znajomych oświadczył siostrze (zakonnej nie rodzonej!), że chce się ze mną ożenić. Na co ona żartobliwie odpowiedziała, że nie widzi problemu. W ten sposób nasze dobre humory podchwyciły komiczność sytuacji i zaczęliśmy planować ...ślub. Dużo było przy tym śmiechu, słowo się rzekło i nie można było się wycofać :)


Następnego dnia nasi nowi przyjaciele zaprosili nas na wycieczkę do Samfy, gdzie znajduje się piękna plaża. Była okazja do bliższego poznania się, wymienienia doświadczeń – w końcu jesteśmy z jednej branży - , dostrzeżenia różnic kulturowych panujących między nami i tego, co zawsze je przezwycięża – czyli śpiewy, tańce, zabawa. Na początku narzekając nieco na mojego „męża” – nic mi nie przynosił, nic nie podawał :) w rezultacie stwierdziłam, że nie jest taki zły. Pomijając kilka drobnych szczegółów jest całkiem w porządku. Okazał się dobrym kierowcą, wykształconym (nauczycielem), raczej nieśmiałym typem- więc nie musiałam mieć go cały czas na głowie. Poza tym modli się w skupieniu i całkiem dobrze się prezentuje. No i w końcu zjawił się wtedy, gdy był najbardziej potrzebny: gdy jego koledzy obsypali mnie mnóstwem pytań. Nie jest tak źle – stwierdziłam.


Odstawiając nieco żarty i wracając do pytań. Jak wytłumaczysz Zambijczykowi, dlaczego tak naprawdę nie związałabyś się z Afrykańczykiem? Na pytanie wymień przynajmniej 3 powody – wystarczy mi jeden: różnice kulturowe. Dlaczego Afrykańczyk nie koniecznie miałby tak dobrze w Europie jak biały tutaj pod względem pracy i szacunku. Dlaczego u nas jeśli dostanie pracę to raczej na sprzątaniu lub zmywaku? Co rozumiem przez wyrażenie różnice kulturowe? Szukałam słów aby pomóc im i sobie zrozumieć, że za tym wszystkim stoi jeszcze echo przeszłości, które jeśli może być w ogóle przezwyciężone potrzebuje wciąż jeszcze kilku (kilkunastu?) pokoleń.


Lubię ich i czuję, że potrafimy nadawać na podobnej fali, ale gdy tylko wystawisz im rękę, wezmą baz wahania i poproszą o więcej (zarówno w kwestii materialnej – co mnie akurat nie dziwi jak i osobistej) Nie będą jak Europejczycy dawać się prosić i udawać skromnych. Tu przynajmniej uczysz się uważać na słowa, bo raz powiedziane wystarczy i niesie swoje konsekwencje. Z drugiej strony, gdy stawiasz sprawy jasno, oni łatwo to przyjmują i rozumieją. Musisz im jednak pokazać, zwrócić uwagę. Sami nie zrobią, nie zobaczą lub udadzą, ze nie widzą. Czasami zaskoczą mądrością spostrzeżeń, praktycznym podejściem i łatwością wyczucia twojego nastroju, ale poczucie granic między nami zdecydowanie się różni. Jak świat byłby uboższy bez tego?!


Tak więc ciepła woda, godziny w niej spędzone, gorący piasek, – tak, że nie da się przejść po nim boso inaczej niż sprinterem i przyjemne, rozśpiewane towarzystwo wypełniły mi całą sobotę. Zdaję sobie sprawę, że umieszczając zdjęcie z malowniczą plaża podczas gdy u nas zapewne szaleje jesienna pogoda nieco się narażam, ale wierzcie mi codziennie wysyłam wam zambijskie promyki i mam nadzieję, że choć trochę do was docierają. A ja tutaj zatęskniłam za naszą jesienią…

1 komentarz:

Unknown pisze...

Ano, przeczytalismy ostatni wpis i widzimy Joasiu, że coraz rodzinniej u Ciebie się robi. A w Białym wlasnie
zimno i jesien (ale równiez rodzinnie a więc cieplo :))
Jesiań jest u nas teraz. Wszędzie pełno żółtych i czerwonych kolorów.
I grzyby w lasach (a nad Siemianówką to nawet rydze!!).
Dopiero teraz moglismy dołączyc do grona czytelnoków twojego bloga, bo do tej pory komputer byl w naprawie.....
Piękne sa Twoje sny o wzlotach ponad przepasciami....
A złota myśl z ostatniego wpisu bardzo mnie wzruszyła. Ja tak wlaśnie czuję - dając, staję sie bogatsza.

A teraz juz sie wyłanczamy czekając na dalszy ciąg Twojego pamietnika.
Andrzej i Jadwiga
P.S.
Andrzej chce wiedzieć co (i dlaczego?) "pozostawione" staje sie na zawsze straconym?