środa, 8 kwietnia 2009

Przyjazd do Livingstone

Po dlugiej podrozy do Livingstone udajemy sie prosto do hotelu. Znow jestem w "wielkim swiecie". Naokolo sami biali i wciaz ten amerykanski lub brytyjski akcent. W recepcji sa 2 panie: biala i czarna -dla rownowagi . Slucham jak czarna pani w 3 minuty przedstawia nam wszystkie "atrakcje" hotelu. Czuje sie jak w filmie, w ktorym nie potrafie odnalezc swojej roli. Po prawej stronie basen. Coraz to ktos sie w nim zanurza, aby po chwili ochlody wrocic na lezak do przerwanej ksiazki. Ludzie nosza przewodniki tyou: "You can't get lost in Cape Town", relaksuja sie przy stolikach , a ja czuje , ze nie pasuje wiecej do tego swiata. Z druiej strony tak dobrze go znam, znalam... Czuje sie obco wsrod swoich. Radosc sprawiaj mi ludzie napotkani na ulicy, z ktorymi moge zamienic kilka slow w Bemba. Wraca namiastka Mansy. Tu dla nich jestem kims innym - turystom jakich wielu, ktory przyjechal zaliczyc jeden z afrykanskich krajow, wlozyc zdjecie do albumu i pokazac pamiatki znajomym. Pamiatki, ktore to nieraz ich jesc lub niejesc . Bemba sprawia, ze bariera turysta-sprzedawca znika . Staje sie znowu ich przyjacielem. W radiu slychac muzyke, ktora znam z europejskich list przebojow. Odzywa sie zycie, ktore stoi za mna . Przychodzi mysl: czy potrafie - niczym jedna ukladanke - zlaczyc moje dwa swiaty , czy one moga stanowic calosc???

W sklepie z pamiatkami oburzaja mnie obrazki na ktorych biali relaksuja sie przy drinkah nad woda, w oddali zas dostrzec mozna czarnych ubranych w jednolite mundurki - to ich kelnerzy, usilujacy dogodzic spragnionym klientom. Jestesmy w piatke . Zastanawiam sie jak czuje sie nasz czarny przyjaciel, ktory podrozuje z nami i widzi zycie nasze, zycie bialych inne niz w Don Bosco, pamiatki warte nieraz ich calodniowej pracy, niekiedy i miesiaca...Czuje sie jak w kolorowej puszce z lat Andy'ego Worhola. Jak ja poskladam te wszystkie puzzle?

Brak komentarzy: