sobota, 17 stycznia 2009

Lusaka - Zimbabwe - Mansa

9-ego stycznia przekroczyliśmy granice Zimbabwe. Już samo przejscie zapowiada wejście do innego świata. Wokoło widać pałętające się bez krępacji, bądź też wypatrujące swojej ofiary - pawiany.
Potrafią się ustawić – to trzeba im przyznać. Jedna z małp podbiega nagle do kobiety i wyrywa jej torebkę, po czym ucieka, a wraz z nią cała zgraja "kolegów" czekająca dotychczas w ukryciu. Pełno ludzi i bynajmniej nie z powodu turystycznych atrakcji, chociaż tych tutaj nie mało. Kobiety noszą na głowach worki z jedzeniem, mężczyźni ciągną rower załadowany podobnymi produktami. Z powodu kryzysu gospodarczego wszystko to dbywa się przede wszystkim w jednym kierunku Zambia - Zimbabwe. Obywatele Zimbabwe po podstawowe produkty musza udać się za granicę swojego kraju. Podchodzi do nas młody chłopak chcąc sprzedać… pieniądze. „Kupcie pamiątki” – mówi. Waluta tego kraju stała się… już tylko pamiątką. Rząd zupełnie nie funkcjonuje, w sklepach nie ma żywnosci, ludzie sprzedają rzeźby i wszelkiego rodzaju rękodzieła za ubrania, ręczniki, jedzenie bądź dolary amerykańskie.
Kraj w którym piękno wciąż nieskażonej przyrody zadziwia, jeden z cudów świata - Wodospad Wiktorii - przyciąga, a ludzie oszałamiają swoją gościnnością, obyciem i poziomem języka. Tu na tej ziemi po raz pierwszy w życiu… rzucano mi płatki róży pod stopy.
Wracamy do naszej Zambii… Stolica – Lusaka - tym razem zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie. Nieco inne od tego, które pojawiło się 5 miesięcy temu, tuż po wylądowaniu. Tak długi pobyt na pólnocy kraju- jak my to mówimy - „na wsi” (mimo, że Mansa to główne miasto w jednej z dziewięciu zambijskich prowincji), robi swoje. Wysokie budynki, ulice, samochody, ludzie na ulicach - staly się duże, szybkie i bardziej... zachodnie, od czego juz odwyklam. Mimo że wszystko to wzbudziło we mnie wielkie „WOW”, kilkudniowy pobyt w stolicy wystarczy. Dobrze jest wrócić do domu. 7 dni spędzonych w gronie znanych mi osób z Polski umacnilo i zmienilo spojrzenie na dotychczasową rzeczywistość. W Mansie: nasze cztery ściany, te same bliskie, znajome twarze… Wszystko to wygląda teraz nieco inaczej. Moja świadomość pochodzenia z innej kultury, z innego świata wzrosła. Nie wiem, czy to źle… Łatwiej dostrzegam swoje miejsce w swiecie i wbrew pozorom, nie oddala mnie to od „mojej zambijskiej tutejszości”. Wręcz przeciwnie. Stała się ona jeszcze bardziej bliska, „moja”. Dlaczego? Do końca nie wiem. Może przestala byc doswiadczana... po omacku?


Wstaje rano i jestem szczęśliwa. Poświęcam dzień Bogu, tak aby o jego zmierzchu powiedzieć: „Pracowałam dziś dla Niego”. I nie ma już dla mnie znaczenia, czy przełożeni zadowoleni są z mojej pracy. Dojrzałam do tego, aby powiedzieć, że nie pracuję dla nikogo innego niż dla Boga. Wiedząc jednak, że czlowiek bywa zmienny jak galązka na wietrze, mogę tylko powiedzieć, że tego pragnę się trzymać.

P.S. Po więcej informacji o Zimbabwe polecam odwiedzić stronę Oli i Maćka: http://rpstravel.pl

Brak komentarzy: