czwartek, 22 stycznia 2009

Siła w małości

Dzisiejszy dzień od początku zapowiadał się nadzwyczajnie. A to przede wszystkim dlatego, że zamiast dzwoniącej maszyny obudził mnie mój zegar naturalny. To mi się tutaj nie zdarza i muszę się przyznać, że potrzeba mojego snu zamiast maleć wraz z wiekiem, ostatnio rośnie. Nie tylko przed czasem, ale i zupełnie wyspana zaczęłam poranek. „Super, w takim razie zdążę na mszę (w imię sennych marzeń miałam ją sobie odpuścić).” Na porannej liturgii usłyszałam, że dziś przypada święto błogosławionej Laury Vicuny.
- „No tak, co nieco wiem o tej dziewczynce, która życie swoje poświęciła za nawrócenie matki, ale moja wiedza na tym praktycznie się kończy”.-

Nowe obowiązki - lekcje angielskiego w Szkole Krawieckiej - sprawily, że musialam szybko zapomniec o tym, co usłyszałam. Ale nie na długo. Już po zajęciach odnosząc słowniki do biura, rzuciła mi się w oczy mała książeczka na której dostrzegłam bohaterkę z porannej mszy. Chwila konsternacji: „Nie poproszę o nią siostrę, bo codziennie o coś proszę.” Język jednak sam wymyka mi się spod kontroli i już za chwilę mam w rękach książeczkę. Zaczynam czytać. Biografia tej małej, silnej istoty naprawdę mnie porusza. 12 - letnia dziewczynka, która jest w stanie całkowicie oddać się Bogu, z uśmiechem rzucić się w ramiona śmierci, a wszystko po to aby „ocalić” duszę swej matki.
W porównaniu do biografii innych znanych mi salezjańskich świętych, Laura należała do osób spokojnych. To, co napewno łączy ją z resztą to: stuprocentowa ufność Bogu, niezwykła dojrzałość duchowa jak na swój wiek i konsekwentna realizacja zamierzonego „planu”. „Planem” tej małej było nawrócenie matki. O to się modliła i za to pragnęła ofiarować swoje życie. Modlitwy zostały wysłuchane: w wieku 12 lat choroba zabrała Laurę z tego świata, matka zaś zwróciła swe serce na nowo w stronę Boga. Siła tej małej towarzyszyla mi dzisiaj trochę jakby poza moją kontrolą.

Na koniec w oratorium znalazły się ołówki, które dzień wcześniej zwinęło kilka maluchów (z grupy: Laura). Nie wierzyłam zupełnie w powrót grafitowych "zgub" i powodzenie akcji: "nauka moralnosci", ale zareagować trzeba było. Po raz kolejny przekonuję się o tym, że nawet gdy nie jesteś pewien adekwatności swojej reakcji na zło obok, jest ona zawsze lepsza niż brak reakcji. Kształtować sumienie nie jest łatwo, a jest to tutaj jedna z najistotniejszych rzeczy. Gdy cos jest w zasiegu, nie nalezy do nikogo konkretnego, dlaczego by tego nie wziąć? Dałam im przykład z rodziną, w której matka, ojciec, czasami także rodzeństwo przynosi jedzenie do domu. Nigdy nie przyniesie tylko dla siebie, przyniesie dla całej rodziny. Chciałabym, aby tak też było w naszym oratorium.

Brak komentarzy: