środa, 10 czerwca 2009

Weekend

Poumawialysmy się na spotkania zarówno w sobotę jak i w niedzielę, z czego każde spotkanie bądź zaplanowane przedsięwzięcie zupełnie zmieniło swoją postać. Sobota: 9:05 czekamy na naszego „małego przyjaciela” z oratorium, który ma nas zabrać do siebie. Znając podejście do czasu tutejszych ludzi, nie przyszło nam do głowy, aby być przed umówioną porą. A już na pewno nie godzinę wcześniej (co najwyżej później –hehe :) ) Po kilku dniach okazało się jednak, że nasz przyjaciel czekał na nas od godziny 8:00... No nic, widocznie nie przyszedł - zgodnie stwierdzamy z Jolą. Siedzimy pod starym przedszkolem. Patrzymy na Mansę. Krajobraz nieco pustynny, którego już nie dostrzegamy. Wokoło cisza, od czasu do czasu zjawiają się pojedyńcze osoby lub pod nogami przewinie się jakaś reklamówka, tudzież inny odpadek, dający znać, że gdzieś w pobliżu żyją ludzie. Tak wygląda Don Bosco w sobotę rano. Normalnie tu roi się od krzyku bądź śmiechu dzieci. Udajemy się na market. Po drodze odwiedzamy pana, któremu kilka miesięcy temu(!!!) obiecałyśmy „dyskusję o kwestiach krytycznych”. Obiecałyśmy... – czas przeszły, niedokonany (!!!) Stajemy się zbyt tutejsze? Ale trzymając się tutejszej logiki- ważne, że wogóle jesteśmy :)

Rozmawiam z kobietą. Opowiada o witchcraft. Mówi o bólu który jej doskwiera - co wyraźnie maluje się tez na jej twarzy – „pod wpływem czarów kogoś nieprzychylnego”. Widzę łzy w jej oczach. Wiem, że ma za sobą hisorię, którą nie każdy mógłby udźwignąć. Dalej opowiada jak - pod tym samym wpływem, co jej dolegliwości - w ramionach, z krwią wypływającą z jamy ustnej umarła jej córka..., potem umarł jej syn, została „tylko z jednym dzieckiem”... Prosi o pomoc. Jaką pomoc? Nie wiem. Czuję, że jedyne co mogę zrobić, to wysłuchać i „zobaczyć” jej ból.

Tego samego dnia, zostaję wyproszona z grupki pijących osób przez jedną z kobiet, prawdopodobnie za urazę, jakiej się dopuściłam wobec niej. Odmówiłam spróbowania napoju (prawdopodobnie alkoholowego), którym mnie częstowano. W tej kulturze nie ma udawanej skromności. Taka odmowa to policzek.

Niedzielne popołudnie. Tym razem to my spodziewamy się gościa. Jednak, nie. Niespodzianka. Goście zostają wyproszeni. To jest dom dla wolontariuszy. TYLKO - zostaje podkreślone. Ruchome zasady, których do końca nie rozumiemy... Wychodzimy więc z naszymi gośćmi... Słyszę w sobie dziecko, któremu nie wytłumaczono dlaczego, lecz narzucono. Co zrobi w takim wypadku dziecko? Oczywiście się zbuntuje. Dzieci są mądre. Dobrze, że w nas ciągle się odzywają...

Brak komentarzy: