W ostatnim czasie tyle się dzieje, że zasiadając do pisania mam problem z selekcją ważnych i ważniejszych wydarzeń. Przed nami gwiazdka. Przygotowania ruszyły pełną parą i codziennie w oratorium ćwiczymy coś z dzieciakami specjalnie na ten dzień. Poza tym wciąż mamy z Jolą do przygotowania około 300 prezentów. Tutejszy rytm chyba wchłonął nas do reszty. Mimo tego, że czas (mówiąc po europejsku :) - nieubłagalnie goni - wcale nam się nie śpieszy. Szykują się też pewne zmiany i prawdopodobnie wkrótce całe oratorium pozostanie przede wszystkim w naszych rękach…
Pochłonął nas nie tylko tutejszy rytm zegarków, a raczej jego brak, lecz również życie, które toczy się wokoło - życie naszych dzieci, znajomych, tutejszych przyjaciół… Ich problemy stały się po części naszymi problemami i chociaż byśmy chciały nie zatrzymamy świata nawet tu na misji.
Ostatnio wspominałam o zapachu sosny i tęsknocie za nim… Teraz mam go na co dzień. Przytargałyśmy z Jolą gałęzie sosny, które wyrzucił nasz ogrodnik i w ten sposób mamy w domu choinkę :) Do choinki - jako prezent z nieba - dołączyły dwie młode damy, które już rozweselają nasz dom, aż do początku roku szkolnego. Hilda i Stella to dziewczynki z City of Hope – domu dla dziewcząt ulicy w Lusace. Przyjechały do nas na wakacje, bo podczas gdy inne koleżanki zabrane zostały do rodziny bądź w jakieś inne miejsca, one po prostu nie mialy dokąd jechać. Hilda i Stella to sieroty. Tak naprawdę mają tylko siebie. Dzisiaj słuchałyśmy kolęd. Stęsknilam się za bliskimi i atmosferą polskiej tradycji wigilijnej. Po chwili patrzę na nie. Przychodzi myśl, że być może one nie mają nawet za kim tęsknić, nie mają też wspomnień z rodzinnej kolacji przy choince… Zastanawiam się, czy kiedykolwiek przeżyły rodzinne święta. Co mają w zamian? Być może doświadczenia, których ja nie byłabym w stanie ogarnąć? Mają coś jeszcze… – niesamowitą więź i pomoc sobie nawzajem zawsze, wszędzie o każdej porze. Nawet teraz, gdy wybila pólnoc młodsza Hilda mimo klejących oczu i głowy zdającej się szukać jedynie poduszki, dzielnie plecie starszej siostrze warkoczyki. Wzywa nas, bo przecież naturalne jest, że gdy jedna czegoś potrzebuje – wszyscy powinni się włączyć. Patrzę na Stellę z niedowierzaniem, że cały swój wielki puch na głowie, chce zamienić w drobne warkoczyki akurat teraz - w środku nocy, kiedy ja sama marzę tylko o łóżku. Po chwili jednak uśmiecham się, przypominając sobie jak równie zmęczona z ochotą pomagała mi przygotowywać bombki na choinkę i… zabieram się do plecienie. Nie mam takiej wprawy jak afrykańskie dziewczyny, ale słyszę: „It is good that you try” (Dobrze, że próbujesz) :). Mamy drzewko, mamy ozdoby, barszcz czerwony w proszku i 2 dziewczynki w domu na święta. Czego chcieć więcej? Trochę rodziny i przyjaciół by się przydało, ale to za rok…
Błogosławionych świat!
3 lata temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz