Pora deszczowa przynosi niespodzianki. Z powodu codziennej ulewy, która trwa od 15 minut do 3-4 godzin, może nie być zajęć, prądu (czytaj: światła, komputera, ciepłej herbaty, lunchu, z tego też powodu zamknięte mogą być sklepy). Zostajesz sam na sam ze świecą, książką lub drugim człowiekiem. Tutaj niemal zawsze jest miejsce i czas na relacje. W takie właśnie dni mogę też pisać…
Zastanawiałam się ostatnio kim jestem dla miejscowych. Najbardziej popularnym zwrotem w moim kierunku jaki tu słyszę zaraz po moim imieniu jest „Teacher”. Wcale nie rzadziej pojawia się „muzungu” (biały). Dowiedziałam się, że wedle tutejszej kultury mogę być określana również jako „Bamayo”. Rozkładając ten wyraz na części: "Ba" -jest to forma grzecznościowa co oznacza mniej więcej "pani", mayo zaś określa główną rolę kobiety w Afryce do której wzrasta: rolę matki. Dziewczyna dostaje ten przydomek mniej więcej w 20 roku życia, co nie znaczy, że nie ma przypadków wcześniejszego pełnienia powyższej roli.
Kolejną moją twarzą (z którą się jednak nie utożsamiam) jest bycie białym, co dla tutejszych oznacza też bycie ideałem. Itak próbując wtopić się w naszą wioskę i życie jej malych mieszkańców przestałam zupełnie zwracać uwagę, czy na mojej bluzce jest jedna plama, czy też są już dwie. Jednym słowem zmienia mi się poczucie estetyki :).
Podbiega do mnie dziewczynka w brązowej (od brudu!!!) bluzce i zdziwiona wskazuje na mój rękaw przybrudzony piaskiem po deszczu. Na co śmiało i z humorem odpowiadam: „a ty to jak chodzisz?” Wedle tutejszego myślenia (które być może jest tylko wynikiem moich obserwacji) białemu nie pasuje brud, niedociągnięcia, porażki, wady… Dzieci głaszczą mnie po głowie i zawsze poprawiają wszelkie niedoskonałości z którymi ja zaczęłam… czuć się dobrze.
Godny uwagi jest również zwyczaj podawania sobie ręki. Dłoń ściska się 3 razy w imię Trójcy Świętej. Najpierw następuje zwyczajny uścisk, potem uścisk kciuka i znów powrót do zwyczajnego sposobu. Wówczas jest dłuższa chwila by spojrzeć sobie w oczy…
Ciężkie jest tu życie winnego, którym bardzo często jest ofiara kogoś sprytniejszego (na przykład miejscowego czarownika). Gdy znajdzie się winny (lub kozioł ofiarny) - w jakiejkolwiek sprawie - ludzie zaatakują go bez uprzedniego zastanowienia się. Sama byłam świadkiem sytuacji wśród dzieci, której na początku nie rozumiałam. Zniknięcie kart do gry w memory spowodowało ogólne poruszenie wśród 150 dzieciaków. Oczywiście nie spodziewając się, że moja uwaga o ich zniknięciu odniesie taki skutek mogłam tylko obserwować jak cała gromada rzuca się w pogoni za dwoma osobami (niekoniecznie winnymi całemu zajściu). Ktoś zobaczył coś w ich kieszeni i nie ma bata. Oczywiście skończyło się aferą, gdy przyszedł ojciec jednej z gonionych dziewczynek. Winny musi się znaleźć i musi zostać ukarany. Na tym swoje „metody” opierają też tutejsi „czarownicy”, dla których winny nierzadko jest po prostu ich wrogiem.
Nieraz mam wrażenie, że nie możliwe jest wejście w ich świat, a tym samym szczere ich zrozumienie. Przy tym wszystkim jednak, jest między nami silniejsza więź - bycia człowiekiem - przeżywania tych samych radości, smutków, strachu, nieraz i tych samych problemów. Może po prostu nie musimy do końca wchodzić w ich świat, rozumieć, lecz po prostu być w najlepszym jak tylko możemy tego słowa znaczeniu. Nawet jeśli nie jest on doskonały.
Błogosławionych świat!
3 lata temu
2 komentarze:
czytamy Twój blog (przyznaję, że nie zawsze systematycznie) i widzimy z jakim egzotycznym światem przyszło Ci się zbratać...
:-)) No i piszesz całkiem jak zawodowy literat, albo conajmiej jakiś Sienkiewicz Henryk, kiedy byl w Ameryce razem ze swoją zgrają przyjaciół.
A pora deszczowa to kiedy minie? U nas na razie jesień ale myślimy już o wieczorze sylwestrowym.
Pozdrawiamy Ciebie.
Jadwiga i Andrzej
hejo! u nas czasem jest podobnie, jeśli chodzi o te miejscowe, nazwijmy to sobie "zabobony". I tu na przykład, nasza szamanka-samouk, złamany palec, kazała moczyć w czarnej herbacie i chłopaka wołami nie mogłam zaciągnąć na RTG lub doktora.
pozdrawiam
tucha
Prześlij komentarz