Przychodzi też czas, żeby powiedzieć basta. „Let’s go” jednak nie zawsze się sprawdza. Okazuje się, że nadmyślenie, powsciągliwosc i zbyt wnikliwa analiza również się przydają. Współpraca z moimi przyjaciółmi nie jest łatwa. Różnice kulturowe nieraz mnie po prostu rozbrajają, uczą elastyczności lub doprowadzają do białej gorączki. Są zachowania, które już nie dziwią - wręcz się ich spodziewam - ale co z tego skoro wciąż się w nich nie odnajduje! Jednym słowem - przechodzę tu niezły trening międzykulturowy i interpersonalny.
Więc przejdźmy może do przykładu. Wspólne planowanie daje mi zawsze wiele optymizmu, bo postawa tutejszych wręcz krzyczy: „Czemu nie?” „To na pewno będzie super!” Ostatnie zawody w oratorium, planowane z naszymi siedmioma nowymi pomocnikami… Idziemy z Gertrude do sali po balony. Raz, dwa trzy –szybka akcja - wychodzimy. Słyszę: „Let’s go!” – moje ulubione zwykłe, proste zdanie. Jak milo. Ale chwileczkę… coś musi nie grać. Oczywiście okazuje się, że po drodze nie wzięłybyśmy wielu rzeczy, które później rozwaliłyby zawody dzieciaków. Tylko dlaczego znowu ja muszę o wszystkim pamiętać? Czuję, że jeśli nie wyobrażę sobie wszelkich możliwych braków, trudności - one nie będą wogóle przewidziane, co w rezultacie łatwo doprowadzić może do niemałego zamieszania wśród 300 dzieciaków. A wszystkiego przewidzieć, jeszcze nigdy się nie udało. Historia w kółko się powtarza, a ja nie wiem jak przestać w tym kole biec lub pozwolić biec też innym…
Błogosławionych świat!
3 lata temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz