29.08.2008 Lusaka:
Wylądowaliśmy liniami South African na lotnisku w Lusace. Wszystko odbyło się bez problemu za jedynym wyjątkiem: naszym bagażom spodobała się RPA i tam postanowiły przedłużyć swój pobyt. Co tam tylko przesiadka…! :) Nie tylko nasze walizki się zbuntowały, co dało się zauważyć po kolejce ludzi stojących przy stoisku „CLAIM LUGGAGE”. Na szczęście już wieczorkiem postanowiły wrócić do swoich właścicielek.
Sama stolica jest… jak to stwierdziłam dyplomatycznie z Jolą „inna niż te które dotychczas widziałyśmy”. Pełno w niej zarazem sklepów i marek znanych w Europie (można się odnaleźć i poczuć namiastkę globalnego świata), jak i codziennej tutejszości: ludzie na ulicach, kobiety noszą różnego rodzaju produkty na swoich głowach, brak śmietników, handel przyuliczny i środkowouliczny :) , pełno bananów, pomidorów, papaii, zapach ziemniaków pomieszany z ziemią wypaloną słońcem – swoją drogą niesamowity, boję się przyzwyczajenia do niego, a więc i jego utraty, ludzie leżą i odpoczywają w cieniu billboardów. Po ulicy śmigają niebieskie busiki (w przełożeniu nasze autobusy) załadowane ludźmi trąbiącymi i wykrzykującymi miejsce do którego zmierzają, gdyby ktoś chciał się z nimi zabrać. Jak to w stolicy: mnóstwo tu urzędów, ambasad, sklepów w kolorze zielono różowym Zain – nowej sieć telefonicznej. Nie ważne, czy sklep oferuje usługi sieci czy też po prostu materiały budowlane, kolory zielony i pink zdecydowanie dominują. Aktualnie Zambia przeżywa żałobę narodową z powodu śmierci swojego 3-ego (od czasu uzyskania niepodległości) prezydenta. Czas ten przypomina papieskie dni skupienia po odejściu Jana Pawła II. W radiu leci jedynie spokojna, nostalgiczna muzyka, a telewizja nie wyświetla nic innego poza relacjami z ceremonii pożegnalnych bądź programów o zmarłym prezydencie. W sensie organizacyjnym ludzie nie bardzo wiedzą jak do tego podejść, bo w końcu jest to pierwszy prezydent, którego Zambijczycy żegnają w ten sposób. Levy Mwanawasa cieszył się i cieszy nadal znaczącym uznaniem zarówno wśród tutejszych jak i na szerszej arenie politycznej.
Każde moje wyjście z Mornese, to nowe doświadczenie. Z daleka słyszę dzieci krzyczące „Halo Asia”. Ludzie tu pozdrawiają się cały czas i jest to chyba podstawowa zasada kulturalnej ogłady wśród Afrykańczyków. Zdecydowanie się udziela i jak dotychczas sprawia mi przyjemność. Z drugiej strony jestem zdecydowanie bardziej zauważalną istotą chodzącą – normalka -, ale patrząc na gromadkę biegających dzieci, które przy chodzącym białym ewenemencie nikną gdzieś w tłumie, robi się trochę przykro (przynajmniej w mojej europejskiej głowie).
Nie czuję się inna. Obco tak, ale sama inność między nami jest tak oczywista, że aż naturalna. Dzięki temu mam wrażenie, że szukamy czegoś więcej, a czasami się nie rozumiemy – to też dobrze, zmusza do wysiłku no i co robilibyśmy cały rok gdybyśmy się tak łatwo rozumieli :)
Po 3 dniach wyruszamy prawie 1000 km od Lusaki na północ do Mansa – mojego wymarzonego, usilnie oczekiwanego miejsca stacjonarnego :) Jedziemy w piątkę samochodem, według zasad ruchu lewostronnego. Ja z Jolą i siostrą Marią (Zambijką) z tyłu, Janusz z siostrą Zofią robią za kierowców. Jest czas na delektowanie się obrazem Zambii. Poza stolicą, roztacza się krajobraz sawanny, gdzieniegdzie wioski i coraz to ludzie spacerujący wzdłuż drogi, bądź próbujący coś sprzedać przejeżdżającym, gotują posiłki przed domem, myją dzieci, siedzą w cieniu. Trudno mówić o delektowaniu się, podczas gdy wiele elementów krajobrazu (mimo całkiem dobrej kondycji filmów dokumentalnych) wciąż nie jest dla nas europejczyków łatwe do przetworzenia. W samochodzie afrykańska muzyka, jemy popcorn i śmiejemy się mówiąc: „jak w kinie”. To dobre określenie: pierwsze wrażenia typowo zewnętrzne, powierzchowne, niczym widz przed kolorowym ekranem. Na te głębsze, prawdziwsze musicie dać mi trochę czasu :).
Wylądowaliśmy liniami South African na lotnisku w Lusace. Wszystko odbyło się bez problemu za jedynym wyjątkiem: naszym bagażom spodobała się RPA i tam postanowiły przedłużyć swój pobyt. Co tam tylko przesiadka…! :) Nie tylko nasze walizki się zbuntowały, co dało się zauważyć po kolejce ludzi stojących przy stoisku „CLAIM LUGGAGE”. Na szczęście już wieczorkiem postanowiły wrócić do swoich właścicielek.
Sama stolica jest… jak to stwierdziłam dyplomatycznie z Jolą „inna niż te które dotychczas widziałyśmy”. Pełno w niej zarazem sklepów i marek znanych w Europie (można się odnaleźć i poczuć namiastkę globalnego świata), jak i codziennej tutejszości: ludzie na ulicach, kobiety noszą różnego rodzaju produkty na swoich głowach, brak śmietników, handel przyuliczny i środkowouliczny :) , pełno bananów, pomidorów, papaii, zapach ziemniaków pomieszany z ziemią wypaloną słońcem – swoją drogą niesamowity, boję się przyzwyczajenia do niego, a więc i jego utraty, ludzie leżą i odpoczywają w cieniu billboardów. Po ulicy śmigają niebieskie busiki (w przełożeniu nasze autobusy) załadowane ludźmi trąbiącymi i wykrzykującymi miejsce do którego zmierzają, gdyby ktoś chciał się z nimi zabrać. Jak to w stolicy: mnóstwo tu urzędów, ambasad, sklepów w kolorze zielono różowym Zain – nowej sieć telefonicznej. Nie ważne, czy sklep oferuje usługi sieci czy też po prostu materiały budowlane, kolory zielony i pink zdecydowanie dominują. Aktualnie Zambia przeżywa żałobę narodową z powodu śmierci swojego 3-ego (od czasu uzyskania niepodległości) prezydenta. Czas ten przypomina papieskie dni skupienia po odejściu Jana Pawła II. W radiu leci jedynie spokojna, nostalgiczna muzyka, a telewizja nie wyświetla nic innego poza relacjami z ceremonii pożegnalnych bądź programów o zmarłym prezydencie. W sensie organizacyjnym ludzie nie bardzo wiedzą jak do tego podejść, bo w końcu jest to pierwszy prezydent, którego Zambijczycy żegnają w ten sposób. Levy Mwanawasa cieszył się i cieszy nadal znaczącym uznaniem zarówno wśród tutejszych jak i na szerszej arenie politycznej.
Każde moje wyjście z Mornese, to nowe doświadczenie. Z daleka słyszę dzieci krzyczące „Halo Asia”. Ludzie tu pozdrawiają się cały czas i jest to chyba podstawowa zasada kulturalnej ogłady wśród Afrykańczyków. Zdecydowanie się udziela i jak dotychczas sprawia mi przyjemność. Z drugiej strony jestem zdecydowanie bardziej zauważalną istotą chodzącą – normalka -, ale patrząc na gromadkę biegających dzieci, które przy chodzącym białym ewenemencie nikną gdzieś w tłumie, robi się trochę przykro (przynajmniej w mojej europejskiej głowie).
Nie czuję się inna. Obco tak, ale sama inność między nami jest tak oczywista, że aż naturalna. Dzięki temu mam wrażenie, że szukamy czegoś więcej, a czasami się nie rozumiemy – to też dobrze, zmusza do wysiłku no i co robilibyśmy cały rok gdybyśmy się tak łatwo rozumieli :)
Po 3 dniach wyruszamy prawie 1000 km od Lusaki na północ do Mansa – mojego wymarzonego, usilnie oczekiwanego miejsca stacjonarnego :) Jedziemy w piątkę samochodem, według zasad ruchu lewostronnego. Ja z Jolą i siostrą Marią (Zambijką) z tyłu, Janusz z siostrą Zofią robią za kierowców. Jest czas na delektowanie się obrazem Zambii. Poza stolicą, roztacza się krajobraz sawanny, gdzieniegdzie wioski i coraz to ludzie spacerujący wzdłuż drogi, bądź próbujący coś sprzedać przejeżdżającym, gotują posiłki przed domem, myją dzieci, siedzą w cieniu. Trudno mówić o delektowaniu się, podczas gdy wiele elementów krajobrazu (mimo całkiem dobrej kondycji filmów dokumentalnych) wciąż nie jest dla nas europejczyków łatwe do przetworzenia. W samochodzie afrykańska muzyka, jemy popcorn i śmiejemy się mówiąc: „jak w kinie”. To dobre określenie: pierwsze wrażenia typowo zewnętrzne, powierzchowne, niczym widz przed kolorowym ekranem. Na te głębsze, prawdziwsze musicie dać mi trochę czasu :).
1 komentarz:
Cześć Asiu. Miło czyta się to, co napisałaś. Cieszymy się, że nowa rzeczywistość Ci się spodobała. Korzystaj ze słońca i ciepła, bo u nas ostatnio jest ciągle poniżej 10 stopni i pada, a na dzisiaj zapowiadają nawet opady deszczu ze śniegiem :-) Tęsknimy za Tobą, brakuje nam Twoich pomysłowych wieczorów, zabaw i otwartego, ciepłego serducha. Pozdrawiamy Cię cieplutko. Przeslij nam troszkę zamijskiego słońca.
Madzia i Piotr
Prześlij komentarz